Kilka lat temu skończyłam studia podyplomowe coachingowe. Zrobiłam to dla siebie, byłam w takim momencie życia ze nie podobało mi się to co robię, czułam ze musze zmienić wokół siebie i aurę i problemy i ludzi. Na początku podchodziłam do tego tematu sceptycznie , myślałam ze jestem tak odklejona od rzeczywistości że nie dogadam się z ludźmi którzy ze mną studiowali. Nic bardziej mylnego. Po pierwszym dniu poczułam się fantastycznie, zaskoczona pozytywnie , z wiarą i energią na pójście dalej. Pamiętam ze w połowie roku omawialiśmy co się ludziom udaje osiągnąć w momencie kiedy życie teoretycznie mówi: hej jesteś w połowie, już teraz nic cię nie czeka nowego. Padło mnóstwo przykładów firm , które założyli ludzie po 40 a nawet po 50-60 stce. Koleżanka zauważyła ze po 40 stce już się tylko zakłada a nie ściąga:) no nie wiem Elu znasz Dite von Teese?:)Takie rzeczy dają siłę , inni mogli ja tez mogę. Wszystko jest w głowie, siedzi tam każde ograniczenie i jak kornik nie przestaje drążyć. Co jakiś czas dopadają mnie czarne chmury robię wtedy szybkie podsumowania, i myślę tak :mam 43 lata, jestem aktorką, bardzo dużo grałam w teatrze gdzie tak naprawdę nauczyłam się zawodu, urodziłam dwójkę dzieci ,stworzyłam świetną hand-madowa firmę rudaklara.pl. za moment wypuszczam drugą markę na Europę handaga. com. Mam fajnego męża z którym się przyjaźnie i tworzę, wszystko to co budowałam przez lata procentuje dokładnie teraz po czterdziestce ,za chwile wchodzę w kolejny duży projekt a potem następny i mam nadzieje ze to będzie trwało. Czy coś bym zmieniła żeby wszystko stało się szybciej? Myślę ze nie, bo wtedy straciłabym bardzo dużo. Każdy ma swoją drogę , a czasem to jest ścieżka która trzeba wydeptać. Szczególnie jak idzie się w wysokiej trawie bo chce się odkrywać nowe i po swojemu.